14 sierpnia 2009

rozrywam książkę, aleją eukaliptusową aż do końca, już o zmroku, pod znakiem dwóch myśli niepokojących. godzina zmierzchu jest nieprawdopodobna... to tak nieznaczne a nieuchronne ulatnianie się kształtu... Poprzedza je moment ogromnej wyrazistości, jakby kształt upierał się, nie chciał ustąpić - i tak wyrazistość wszystkiego jest tragiczna, zawzięta, nawet zapamiętała. Po tej chwili, w której przedmiot staje się najbardziej sobą, konkretny, samotny i skazany na siebie tylko, w pozbawieniu gry światłocienia, w którą dotąd opływał, następuje rosnące nieuchwytne osłabienie, wyparowywanie materii...
wracałem do domu po omacku. Szedłem mocno i sztywno przed siebie, utopiony w niewidzeniu, z całkowitą pewnością, że jestem demonem, anty-koniem, anty-drzewem, anty-naturą, istotą skądinąd, przybyszem, cudzoziemcem, obcym. Zjawiskiem nie z tego świata. Z innego. Z ludzkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz